WESTERN W PARKU Pracowałem…

WESTERN W PARKU

Pracowałem ładnych parę lat temu w pracowni złotniczej. Pracowała tam również [D]orotka – śliczne i inteligentne dziewczę, z długimi blond włosami.
Miała ona chłopaka [R]afała – karatekę, spokojny z niego facet był i muchy by nie skrzywdził.
Razu pewnego, Dorotka pojawiła się w pracy z podbitym okiem, lekko posiniaczona. Na pytanie załogi, co się stało, odpowiedziała byśmy poczekali na relację Rafała, bo ona nie ma siły o tym mówić.
Gdy pojawił się oczekiwany, wywiązał się dialog między zakochanymi apropos wydarzeń ostatniej nocy:
[R] – Strasznie gorąco w nocy było i ciężko było zasnąć, jak już mi się to udało, to zaraz jakieś dzikie sny miałem.
[D] – Rzucałeś się pół nocy po wyrze.
[R] – Śniło mi się, że chodzę po parku, a tam panika, ludzie biegają jak opętani i się wydzierają, że koń morderca biega.
[D] – Zacząłeś tak się miotać, że musiałam Cię trzymać.
[R] – Pomyślałem, że powstrzymam tego konia. Wybiegłem w jego stronę, żeby go złapać, ale nie mogę ruszyć ani ręką, ani nogą…
[D] – Musiałam na niego usiąść, trzymałam go za ręce z całych sił i próbowałam budzić.
[R] – Nagle widzę go, piękny, potężny, biała grzywa, biegnie wprost na mnie, a ja jak sparaliżowany… Nie mogłem wykonać ruchu, o jakimkolwiek wyprowadzeniu ciosu nie wspominając… Została ostatnia deska ratunku… Przy**bałem mu z bańki.
Sprawa posiniaczonej Dorotki się wyjaśniła. Teraz są małżeństwem, ale czy Rafałowi nadal śnią się konie… Nie wiem.


Komentowanie wyłączone.